Najnowsze wpisy, strona 3


lip 18 2003 Bez tytułu
Komentarze: 3

   Czy mozna przestac sie bac? Pozbyc sie tego kolatania serca, uczucia omdlewania, oszolomienia, obsesyjnych wizji smierci, koszmarnych snow, dusznosci, bezsennosci, napiecia tak duzego, ze nie pozostaje nic poza gryzieniem palcow? Czy możza wyjsc z domu spokojnie, na luzie, bez zlych przeczuc? Czy da sie to wszystko przetrwac i na dodatek nie zwariowac?

    Czy ja za duzo chce?

 

daffodil : :
lip 16 2003 Bez tytułu
Komentarze: 1

    Nie umiem pisac na wakacjach. To znaczy, potrafie gryzmolic dlugopisem po kartce (analfabetyzmu pierwotnego sie jakos pozbylam, a wtorny mi chyba na razie nie grozi), ale  o sensownych wypowiedziach moge tylko pomarzyc. Wszystko mi sie rozmywa. Patrze na kalendarz i co widze? 16 lipca widze. Dociera do mnie ponura mysl, ze zmarnowalam już 25 dni. Chociaz nie do konca jestem pewna, czy zmarnowalam - niewiele z nich pamietam. Mam  wrazenie, ze to jest jeden dzien, tylko taki troche dluzszy, ktory z niewiadomych powodow nie chce sie skonczyc. Trudno. Zawsze istnieje nadzieja, ze ja skoncze sie przed nim.

    Zachcialo mi sie rano nowego numeru „Polityki”. Poszlam do kiosku. Pani powiedziala, ze niestety nie ma. Poszlam do drugiego kiosku. To samo. W poczuciu bezsilnej zlosci pomaszerowalam do kiosku nr 3. Jak wyzej. Zatrzymalam sie, zeby pomyslec (!). Mialam do wyboru: kontynuowac poszukiwania, kupic jakas inna gazete albo wrocic do domu. Zdecydowalam sie na to ostatnie rozwiazanie. Cholera. Znowu nie dowiem sie, co slychac u naszych elit. Kto kogo okradl, oszukal, ile ukradziono zboza i jakie nowe propozycje filmowe ma pan Berlusconi. Nic dziwnego, ze humor mi sie spieprzyl. Tak jakby wczesniej nie byl wystarczajaco spieprzony.

    Pojde spac. O szostej. Mam swiete prawo. Dobranoc

daffodil : :
lip 05 2003 Bez tytułu
Komentarze: 2

Drogi Kaciku Porad,

 

   Nie widze jeszcze upiorow ani nie slysze glosow. Nie odwiedza mnie Szatan. Witkacy rowniez nie, niestety. Na pierwszy, drugi i trzeci rzut oka wszystko wiec ze mna w porzadku. Przy czwartym mozna wszakze miec juz pewne watpliwosci. Boje sie. Sypiam przy zapalonym swietle i wlaczonym radiu, ale i tak ledwo zyje ze strachu. Nie wiem, co z tym robic. Nie wiem, gdzie sie schowac. Przegrywam coraz bardziej, coraz wiecej, przegrywam wszystko, co moje i nie moje. Moze powinnam z kims o tym porozmawiac? Tylko z kim? Z nia? Z Almodovarem? Prosze o rade. Pozdrawiam,

 

XYZ (nazwisko do wiadomosci redakcji)

 

 

Kochana Czytelniczko,

 

    Cieszy nas ogromnie fakt, iz interesujesz sie naszym pismem i jestes laskawa co miesiac wydawac na nie ciezko zarobione pieniadze Twoich Rodzicow. Problem, z ktorym sie do nas zwracasz, to dzisiaj dosc czeste zjawisko wsrod mlodych ludzi. Uwazam, ze Wy wszyscy jestescie mocno pierdolnieci. Zle Wam? Macie demokracje, wolny rynek, pelne polki w sklepach, komputery, „Big Brothera” i inne wspanialosci, ktorych nie bede juz nawet wymieniac. Moje pokolenie dorastalo w warunkach nieporownywalnie  trudniejszych... a mimo to potrafilo byc szczesliwe. Zamknij wiec morde i podazaj w nasze slady. Z wyrazami szacunku i empatii,

 

ABC (nazwisko do wiadomosci czytelniczki)  

 

 

Tekst ku przestrodze. Zwierzanie sie ludziom to oznaka najwiekszej desperacji.

daffodil : :
cze 20 2003 Bez tytułu
Komentarze: 3

    Czary-mary, skonczylam klase.

    Hokus-pokus, odebralam swiadectwo.

    Abrakadabra, smutno mi. Przerazliwie. Nie mam pojecia, co ja ze soba zrobie w ciagu tych dwoch miesiecy.

daffodil : :
cze 15 2003 Bez tytułu
Komentarze: 2

    Nudzilo mi sie w nocy...

    W moim pokoju stalo drzewo. Dab. Wiedzialam, ze rzecza niepowazną jest uprawa takich duzych roslin na dywanie, ale nie moglam sie powstrzymac – kocham przyrode. Przez cale zycie marzylam o tym, zeby budzic sie i zasypiac w cieniu zlowieszczo rozczapierzonych galezi. Kiedy szansa sie w koncu pojawila, nie omieszkalam z niej skorzystac. Moje drzewo, calkiem dorosle zreszta,  dało mi wiecej niz oczekiwalam: radosc z powodu wiosennej zieleni oraz nostalgie brunatnych lisci w pazdzierniku. Nie zbieralam ich z podlogi. Czekalam, az zasypia caly pokoj, a potem robilam zdjecia. Mnostwo zdjec. Najczesciej staralam sie uchwycic sam moment opadania lisci, te chwile lotu miedzy sufitem a dywanem. Nigdy jednak tych zdjec  nie wywolywalam, jakby w obawie, ze trzezwy rzut oka na papier polozy kres mojemu szczesciu. Poprzestawalam na wyobrazaniu ich sobie. Czulam sie calkowicie spelnionym fotografem, bo najwspanialsze prace widzialam zawsze przed oczami. Zainteresowanie ludzi nie bylo mi potrzebne. Nie mialam nawet pewnosci, czy jacys ludzie jeszcze istnieja. Nawet latarnie w tamtym czasie juz nie swiecily na ulicach.

    Galezie mojego drzewa mialy w sobie cos przerazajacego. Tak twierdzil On. Przychodzil wieczorami, kiedy juz zasypialam, i rzucal bezczelne spojrzenia to na mnie, to na obiekt mojej dumy. Rzadko rozmawialismy. Czasami przyznawal, ze chcialby zrobic cos, zeby zostac. Pytalam, co konkretnie. Milczal. Mowily za niego tylko te slepia blyszczace w ciemnosci. Balam sie, ze moze zdecydowac sie na krok, ktorego nie bede potrafila usprawiedliwic. Tak sie jednak nie stalo. Krzeslo, szarpniecie, ucisk, brak oddechu – umialam  to wszystko zrozumiec. Zostal. Z powiekami spuszczonymi na fluorescencyjne oczy jak kurtyna. Nie zdazylam mu juz nawet powiedziec, ze sztuki Becketta znam od dawna na pamiec.

    Na galeziach czesto siadywaly ptaki. To wlasnie one podpowiedzialy mi ktoregos dnia, ze moge miec do czynienia ze zlym drzewem. Takim, ktore sie nigdy nie zestarzeje i nigdy nie umrze, chocby nawet caly swiat stracil racje bytu. Radzily, zebym je wyciela. Siekiere znalazlam pod lozkiem. Nie chcialam tego robic. Plakalam. Wnetrze mojego drzewa bylo plynne, czerwone. Strasznie bolalo. Zdazylam tylko pomyslec „Nie!”. Albo „Nie teraz!”. A moze nic nie pomyslalam. Strach. Sciany wolno okryla mgla.

    Rozlano atrament. Natychmiast zastygl i stal sie krukiem, ktory gwaltownie uwolnil sie z mojego snu, rozrywajac mi powieki od wewnatrz. Wzbil sie nad lozkiem i kolowal, oszolomiony biela scian. Krzyczalam. Oni gladzili mnie po wlosach. Grabiami. A moze to zreszta byly rece. Mowili przy tym cos w obcym jezyku;  pewnie chcieli mnie uspokoic. Kruk zmeczyl sie szybko i usiadl na drzewie. Bo ono nadal tu stalo. Mozliwe zreszta, ze to bylo juz inne drzewo. Albo inna ja. Nie wiem. Serce znowu zaczelo bic. Wyrok zapadl: czterdziesci lat dalszego zycia w zawieszeniu na wiecznosc. Cholera. Sedzia jak zwykle przekupiony.

    Teraz znowu jestem w domu. Drzewo mieszka tu w dalszym ciagu, ale nie moge juz robic mu zdjec. Nie mam reki. Prawej. Niedobrze. Juz nigdy nie bede prowadzic pamietnika. Ani samochodu. Wygladam koszmarnie -  czeka mnie przymusowa abstynencja do konca swiata. Nawet ten garbus spod trojki mnie nie chce. Pytalam. Rozesmial sie tylko.

    Latarnia sie zaswiecila, a chodnikiem suna ludzie. Chyba moi dawni znajomi. Wiec jednak zyja. Niech im bedzie. Patrze w tamta strone i wiem, ze powinnam krzyknac, machnac kikutem na powitanie i usmiechnac sie zachecajaco, ale nie robie tego. W ogole nic nie robie. Czyli umieram. Nastepny kruk trzepocze skrzydlami pod sciana moich powiek. Na prozno. Z tego snu nie zdolaja mnie juz obudzic.  

 

     

daffodil : :