Komentarze: 3
Z wczorajszego dnia pamietam tylko to, ze bieglam. Bieglam w deszczu, ktory zreszta uwielbiam. Nie mialam parasola (zadna nowosc, nigdy nie nosze), wiec po czterech minutach wygladalam jak utopiona w akwarium. Wszystko mnie smieszylo: ci zrozpaczeni pogoda przechodnie, krople splywajace mi pod sweter, ogolne czwartkowe zamieszanie. Jakims cudem dotarlam do mojej ulubionej kawiarni i poprosilam o herbate. Podano mi ja w szklance. Widok zupelnie dla mnie egzotyczny, bo jestem od zawsze przyzwyczajona do egzystencji wsrod kubkow i filizanek – w naszym domu szklanki sluza co najwyzej do wchlaniania coli. Wlasciciel lokalu sam chyba stwierdzil, ze to lekkie przegiecie, i wycenil te herbate na 1.50 zl. Dla porownania: kawa w Krakowie kosztowala mnie nie tak dawno 9 zl. Notabene, tez dostalam ja w szklance. Tyle tylko, ze serwetka była ladna.
Siedzialam chyba z godzine. W miare uplywu czasu humor pieprzyl mi sie coraz mocniej. Musialam przyznac sama przed soba, ze to troche zalosne: uciekac. Niby gram takiego twardziela, a w rzeczywistosci boje sie konfrontacji. Jakiejkolwiek. Wole udawac, ze uciekanie mnie bawi. Pic sobie herbatke w szklaneczce i obserwowac dwoch panow, ktorzy ledwo trzymaja sie na krzeslach przy sasiednim stoliku. Pozniej pojsc do drugiej kawiarni, zamowic czekolade i patrzec przez okno. Calkiem bezstresowe zycie. Tylko ze nic z niego nie wynika; nie uda mi sie rozwiazac problemow dzieki klamstwom. Pewnie zreszta w ogole nie uda mi sie ich rozwiazac, ale to juz sprawa na osobna notke.
Dzisiaj nie moglam wstac z lozka. I nie wstalam. Powiedzialam matce, ze zostaje w domu, a ona przyzwalajaco kiwnela glowa. Siedze zatem przy kompie i pisze. W najblizszej przyszlosci planuje zrobic sobie cappuccino. Tym razem w kubku.