Archiwum 24 maja 2003


maj 24 2003 Polish only!
Komentarze: 1

    Weszlam na strone jakiegos krakowskiego hotelu i przeczytalam naglowek: „W recepcji udzielamy informacji w jezyku angielskim, niemieckim i francuskim”. Zastanowilo mnie,   co zrobia w sytuacji, kiedy gosc zechce rozmawiac w innym narzeczu. Na przyklad, nie daj Boze, po polsku. Czyzby musial zatrudnic  tlumacza, na dodatek na wlasny koszt? Pewnie tak. Sam bylby sobie zreszta winien; trzeba podazac z duchem czasu. W „towarzystwie” juz dawno przestalo sie mowic – teraz sie spika, szprecha, parla. Najczesciej z bledami. Kto by sie tym jednak przejmowal...  Nie ma sensu  stresowac sie gramatyka - i tak nas zrozumieja.  W ostatecznosci zawsze zostaje stary, sprawdzony sposob – gestykulacja. Wlasnie taka metoda dogadalam sie dwa lata temu z Francuzem, ktory znal angielski jeszcze gorzej ode mnie. Fajnie nam sie rozmawialo. On pytal, czy mam slownik, a ja odpowiadalam, ze nie. I tak w kolko. Potem sie zastanawialam, po kiego diabla byl mu ten slownik potrzebny. Teraz juz wiem: prawdopodobnie chcial mi powiedziec cos w stylu: „Kretynko, czemu nie uczysz sie francuskiego?!”. No i coz... w koncu zaczelam . Na razie swobodna konwersacja nie wchodzi w gre, ale do recepcji polskiego hotelu pewnie bym sie juz nadawala...

    Nawiasem mowiac, francuskie nazwiska sa najbardziej zakrecone na swiecie. Wiele bym dala, zeby moc sie podpisywac Chateaubriand (bez konsumpcyjnych skojarzen) albo Baudelaire. To tak w ramach zemsty na rodakach. Milo by bylo na kazdym kroku slyszec zaleknione glosy: "Przepraszam, ale jak to sie wlasciwie pisze?"...

daffodil : :