Ech, czas
Komentarze: 1
Patrze na poprzednie zapisy i wlasnym oczom nie wierze: skad wzielo sie we mnie tyle egzaltacji? Nigdy wczesniej nie cierpialam na te przypadlosc... a przynajmniej sobie tego nie przypominam. Przy prowadzeniu konwencjonalnego pamietnika bywam ironiczna tudziez autoironiczna, ale egzaltowana chyba nie... Obiecajcie mi, ze jesli zaczne przesadzac, zbojkotujecie mojego bloga. W ramach protestu.
Od dawna podejrzewam, ze cierpie na cos, co uczenie nazywa się choroba afektywna dwubiegunowa. W ciagu doby potrafie pieciokrotnie planowac wlasne zejscie smiertelne, a w przerwach pomiedzy jednym pomyslem a drugim ukladam sobie swoja swietlana przyszlosc. Kiedy ide chodnikiem, nie umiem pozbyc sie wrazenia, ze ktos rzuci mi zaraz kamieniem w tyl glowy. Przyjemne, prawda? Najgorsze jest jednak to, ze moglabym oblać sie benzyna i podpalic jak bohater Konwickiego, co nie wzbudziloby niczyjego zainteresowania. Najwyzej pretensje tych nieszczesnikow, ktorzy musieliby po mnie sprzatac.
Po co ja w ogole marudze na takie glupie tematy? Powinnam raczej wymyślic sobie jakiegos superprzystojnego Michala i zwierzac sie Wam z naszego spotkania w sypialni jego matki. Najpierw przymierzalismy damska bieliznę wyjeta z szafy, a potem byl seks, martini, glębokie rozmowy i jeszcze glebsze spojrzenia jego "lagodnych niebieskich oczu", jak opowiadaja autorki harlequinow. Oraz ta noc, ktora powinna trwac wiecznie... i poranna dolegliwosc zwana przez uczonych w pismie kacem.
Pieprze straszliwie. Ciezko mi sie rozstac z moja klawiatura.
Dodaj komentarz