Bez tytułu
Komentarze: 5
Wszystkie moje problemy szkolne opieraja sie na skandalicznej wrecz nieumiejetnosci liczenia. Wiem – mnostwo osob narzeka na matme. Najczesciej jest jednak tak, ze te osoby w sytuacji kryzysowej potrafia usiasc, pojac to i owo, a nastepnie zaliczyc na te pieprzona dwojke. Tymczasem ze mna rzecz ma sie inaczej... Niewazne, jak dlugo slecze nad podrecznikami czy na korepetycjach. Efekt jest zawsze ten sam - zaden. Najprostsze dzialania stanowia dla mnie bariere nie do przejscia. Potrafie napisac na klasowce, ze dwa dzielone na dwa daje sie zero... i, co gorsza, rzeczywiscie jestem o tym przekonana. Czytalam gdzies, ze psychiatria zna pojecie dyskalkulii, czyli matematycznej odmiany dysleksji. Moze daloby sie zalatwic na to jakis papier, zaswiadczenie, cokolwiek? Wbrew temu, co napisalam w poprzedniej notce, jestem troche przerazona perspektywa wyrzucenia ze szkoly. Stracilabym rok... A poza tym, w zakresie tak zwanych przedmiotow humanistycznych nie wykazuje specjalnej tepoty. Czyli nie zostane na pewno fizykiem jadrowym, ale np. na studia polonistyczne moglabym sie przypadkiem zalapac. Oczywiscie jesli skoncze szkole... Na to sie na razie jakos nie zanosi.
Czasem mysle, ze zyje jakby we mgle. Sama jestem sobie winna.. W zwiazku z moim wrodzonym lenistwem nigdy nie chce mi sie wyczyscic okularow.
nie mam pojęcia czemu nie "uchlał", jak się dowiem to dam znać.
Dodaj komentarz